Spacerując po starym porcie w Aarhus, rzucają się w oczy dwa nowe budynki. Oba zlecone przez władze miasta. Ukończona w ubiegłym roku biblioteka, o której za chwilę, i o rok starszy Navitas – naukowo-badawczo-edukacyjno-biznesowa instytucja poszukująca innowacji w pozyskiwaniu energii ze źródeł odnawialnych.
Zmiany na portowym nabrzeżu to jeden z największych projektów w dziejach Aarhus. Najatrakcyjniejsze tereny miasta władze postanowiły zabrać przemysłowi i oddać mieszkańcom. Przeznaczają je na kulturę, edukację i ośrodki badawcze. Twierdzą, że to sposób, by miasto rozwijało się i zyskiwało na znaczeniu. I faktycznie, od kilku lat liczba mieszkańców 300-tysięcznego miasta stale rośnie.
A nie zawsze tak było. Bo czym dotąd miało się wyróżniać? Położeniem na wybrzeżu? Renesansową starówką? Porządnymi i pracowitymi mieszkańcami? W Królestwie Danii to raczej standard.
Ale od kilku lat to drugie co do wielkości duńskie miasto przebija się do mediów częściej niż stolica. A to Lonely Planet umieści je na drugim miejscu listy najfajniejszych miejsc do zwiedzenia w Europie. A to trzy tutejsze knajpy dostaną gwiazdki w Przewodniku Michelina. Można uznać to za preludium, zważywszy, że od przyszłego roku Aarhus będzie dzierżyło tytuły Europejskiej Stolicy Kultury i Europejskiego Regionu Gastronomicznego.
Dlatego miano „Public Library of the Year 2016” dla miejscowej biblioteki nie zaskoczyło chyba nikogo z mieszkańców. O Dokk1, bo tak ją nazwano, zbyt długo dyskutowano w mediach, na konsultacjach społecznych i warsztatach, by ktokolwiek mógł wątpić, że kiedy już powstanie, na taki tytuł na pewno zasłuży.
Kształt i fasadę budynku opracowała duńska Schmidt Hammer Lassen Architects, ale reszta to efekt kolektywnego wysiłku przyszłych użytkowników. Mieszkańcy Aarhus zaczęli budować swoją bibliotekę na długo zanim architekci zasiedli do desek kreślarskich. Na licznych warsztatach i panelach przyszli użytkownicy byli zachęcani do mówienia o swoich potrzebach i oczekiwaniach, a następnie testowania wypracowanych rozwiązań, a nawet mebli. Potrzeby i oczekiwania bibliotekarzy okazały się dla inwestora wtórne. W ten sposób powstała całkiem nowa wizja biblioteki – jako przestrzeni dla ludzi, a nie dla książek.
Poprzednia biblioteka w Aarhus wcale nie była zła. Zajmowała co prawda pięć razy mniejszą przestrzeń, której większość wypełniały książki. Nie miała tyle sal ogólnodostępnych, ani specjalnych miejsc dla rodzin z dziećmi, ani też specjalnych atrakcji w weekendy. No i była czynna tak jak większość urzędów, czyli niezbyt długo. Wystarczyło to zmienić, żeby dziennie do biblioteki przychodziło 4500 osób. Co przez siedem pierwszych miesięcy od otwarcia dało okrągły milion użytkowników. Prawda, że trudno to sobie wyobrazić w mieście wielkości Katowic?
Parter budynku to plac Europa. Zadaszony, z gęstymi rzędami kolumn przypomina bardziej węzeł komunikacyjny niż wejście do biblioteki. Zatrzymuje się tu tramwaj, parkują rowery, a samochody zjeżdżają windami do automatycznych podziemnych garaży na tysiąc aut.
Na piętro, powiększone o rozległe tarasy otaczające cały budynek, od strony miasta prowadzą schody prawie tak szerokie jak potiomkinowskie w Odessie. Po stronie portu, stopnie i poręcze równie łagodnie spływają po dwóch stronach gmachu wzdłuż nabrzeża. W większości zadaszone tarasy przeznaczone są na oryginalne place zabaw i miejsca plenerowych imprez.
Po wejściu do budynku oczom gości ukazuje się wysokie atrium łączące dwa poziomy biblioteki. Na wprost jest rampa mediów, która składa się z pięciu platform dedykowanych do różnych aktywności. Kameralności lepiej szukać na wyższym piętrze, więcej tu podziałów przestrzeni, a widok na port ciągnie się aż po horyzont.
No dobra, Dokk1 to nie tylko biblioteka, albo inaczej – zupełnie nietradycyjna biblioteka. Władze miasta ukuły dla niej nawet nową nazwę: „miejska przestrzeń medialna” (Urban Mediaspace). Bo oprócz wypożyczalni książek, czytelni i mediateki (muzyka, filmy, gry wideo), mieści się tu teatr dla dzieci oraz sale wykładowe, mniejsze i większe pokoje do pracy grupowej, gdzie odbywają się spotkania grup hobbystycznych, kółek zainteresowań i stowarzyszeń. Czyli bardziej – centrum kultury lub świetlica niż biblioteka.
Na piętrze budynku jest też punkt informacji turystycznej i... urząd miasta. No, może nie cały urząd, ale biura obsługi obywatela, w których można załatwić te nieliczne sprawy urzędowe niezałatwialne w Danii przez internet (np. odbiór dokumentu tożsamości). Obliczono, że petenci urzędu to tylko 6% odwiedzających Dokk1.
Żeby miasto choć odrobinę zarabiało na budynku, na najwyższym piętrze ponad 10 tys. metrów kwadratowych powierzchni przeznaczono pod wynajem. Oprócz nowocześnie urządzonych biur najemcy mają wspaniały widok na zatokę oraz możliwość korzystania z dodatkowych, ogólnodostępnych pomieszczeń. W tym przestronnych kantyny i kawiarni.
Dokk1 to nie tylko budynek. Sami mieszkańcy mówią o nim, że to otwarta przestrzeń miejska, gdzie chłonie się inspiracje i nowe idee, gdzie przychodzi się, żeby wymienić wiedzę i spotkać innych ludzi. Czyli dokładnie po to, co sobie parę lat temu wymyślili i zaprojektowali.
Nazwa Dokk1 także została wymyślona przez samych użytkowników. Bezpośrednio odnosi się do usytuowania biblioteki, czyli basenu portowego, doku. Ale wymawiana „dokken” znaczy tyle, co „zadokuj”, podłącz się – w domyśle – do świata.
Biblioteka kosztowała netto 280 mln euro. Na nasze warunki to kompletny kosmos. To kwota czterokrotnie większa niż budowa Międzynarodowego Centrum Kongresowego, budynku o podobnej powierzchni, w podobnie zaludnionych Katowicach. Tyle, że biblioteka na siebie nie zarabia, a wręcz przeciwnie – trzeba do niej hojnie dopłacać.
A jednak władze Aarhus i jej mieszkańcy uważają, że Dokk1 to jedna z lepszych inwestycji w mieście. Póki nas nie stać na takie wydatki, ciężko nam zrozumieć duńską ekonomię.