Ještěd wznosi się nad Libercem, miastem opierającym się o jego zbocze i rozkraczonym nad Nysą Łużycką, wypływającą z sąsiedniego grzbietu gór. Z drugiej strony miasto łagodnie okalają Izery. To populacyjny odpowiednik Poznania, czyli piąte co do wielkości czeskie miasto, ale położony nawet bardziej malowniczo niż Jelenia Góra. Wcale zgrabnie zrewitalizowane stare miasto rozlewa się w dolinie rzeki. Nowe rośnie pod górę wokół szerokich i gładkich dróg do ośrodków narciarskich i skoczni na zboczu. Wszystko to zazUnii pieniądze i dzięki narciarskim mistrzostwom świata, które odbyły się tu w 2009 roku.
Góra ma 1012 metrów, ale wygląda na więcej. Strome zbocza łagodnie przechodzą w dobudowane na szczycie zwieńczenie. Dzięki niemu Jeszted kończy się bardzo naturalnie, a przy tym godnie i dumnie. Jakby to on miał być wierzchołkiem korony czeskich Sudetów, a nie wyższy o pół kilometra Pradziad z wieżą na kształt minaretu.
Szpica świetnie się trzyma jak na swoje cztery krzyżyki. Burzliwa historia uczyniła zeń narodową ikonę, co pokazał David Ondříček w filmie Grandhotel, obsadzając ją w roli głównej. Reżyser głośnego Samotni urodził się w roku, w którym wieża dostała prestiżową nagrodę Augusto Perreta nadawaną przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Architektów (IUA). Stało się to trzy lata po rozpoczęciu i trzy przed zakończeniem budowy, która miała trochę pod górkę. Opóźnienia wynikały – jak to w socjaliźmie – z braków materiałowych oraz dezercji zagranicznych ekip na widok czołgów wojsk Układu Warszawskiego w 1968 roku.
Wieża początkowo miała też problem z trzymaniem pionu przy silnych wiatrach. Właściwą statykę nadał jej Zdenek Patrman. Ten liberecki inżynier, który zastosował w trzpieniu budynku pionierskie rozwiązanie – wahadło tłumiące drgania poprzeczne, powinien być wymieniany obok architekta. Tak jak architekt wnętrz i projektanci mebli, o których za chwilę.
Nagroda szybko rozsławiła projekt Karla Hubáčka, dziś persony czeskiej architektury. Zmarły kilka lat temu mistrz powtarzał, że pragnie projektować budynki, które umiałyby „przetrwać moralnie długi czas bez urażania smaku przyszłych pokoleń”. I na Jesztedzie chyba mu się to udało.
W 1963 roku wygrał konkurs na projekt następcy schroniska, które spłonęło na jego oczach. Karel olał założenia i zamiast dwóch osobnych budynków na szczycie zaproponował hotel i wieżę telewizyjną w jednym.
Uzasadnienie jurorów nagrody Perreta mogłoby być sloganem filmu Ondříčka: harmonizująca z krajobrazem subtelna sylwetka zaawansowana technologicznie. Gdyby jeszcze dołożyć, że po czesku melancholijna i nie do końca poważna, byłby komplet.
Rdzeń budynku stanowią dwa żelbetowe cylindry, na których piętra od trzeciego wzwyż zawieszone są na stalowej konstrukcji. Na pierwszym jest taras widokowy z wejściem do recepcji hotelu, z której prowadzą schody do restauracji. Trzecie i czwarte piętro zajmują raczej mikre pokoje trzygwiazdkowego hotelu i mieszkania obsługi, dość dokładnie pokazane w Grandhotelu. Fasada tych kondygnacji przykryta jest płytami platerowanego aluminium. Kolejne cztery to laminowane panele plastikowe, białe w słońcu, w nocy szare jak kineskopy – to piętra na sprzęt nadajnika telewizyjnego. Wyżej są zapasy wody i zasilanie awaryjne. Dziesiąte piętro zajmuje maszynownia, a nad nią maszt wysoki na 17 metrów, wyprodukowany przez fabrykę wędek.
Taką oto rakietę wykoncypował sobie czterdziestoletni Karel. Początek lat sześćdziesiątych to okres euforii ludzkości wywołany obietnicą eksploracji przestworzy. Odkąd Gagarin poleciał na orbitę, można było realniej marzyć. Jesztedzki statek nie przypominał iglic żadnego z Wostków i Sputników wystrzeliwanych wtedy w przestrzeń kosmiczną, bardziej – amerykańskie Saturny, które lada chwila miały się tam pojawić. Był tylko od nich lepiej zaprojektowany w środku.
Wnętrza i meble o futurystycznych kształtach zaprojektował architekt Otakar Binar, tkaniny i naczynia do restauracji – dizajner Karel Wünsch, a kryształowe kule zatopione w betonowych ścianach – para uznanych już wtedy na świecie „szlanych rzeźbiarzy” – Stanislav Libenský i Jaroslava Brychtová. To dzięki nim „statek” jest na poły magiczną i kosmiczną, a przy tym bardzo spójną konstrukcją.
Wieża wzbudzała kontrowersje jeszcze zanim powstała. Zarzucano jej to samo co naszym trzem dyskom na szczycie Śnieżki – że nie nawiązuje do górskiej architektury, a do modnej w latach pięćdziesiątych futurologii. Obserwatorium meteorologiczne Lipińskiego i Wawrzyniaka powstało mniej więcej w tym samym czasie co szpica na Jesztedzie. Konstrukcja także stanowiła inżynieryjne wyzwanie. Też miał tam być hotel, została restauracja, która dziś jest tanim barem, w cepeliowo-plastikowym wnętrzu. Żeby się przekonać jak bardzo nie szanujemy ikony polskiego modernizmu, trzeba się tam pofatygować na piechotę.
Zdjęcie na górze strony © Zdeněk Fiedler by Wikimedia Commons